Dzisiaj (20.03.2020 r.) mija 12 lat od dnia, w którym pierwszy raz spotkałam Pandę. W dniu 20 marca 2008 roku odebrałam telefon od fundacji pomagającej bezdomnym zwierzętom – Fundacji S.O.S. Dla Zwierząt.
Usłyszałam, że do Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Katowicach przywieziono psa przejechanego przez samochód. Kierowca nawet nie zatrzymał się, aby udzielić pomocy albo chociaż ją wezwać.
Uratowanie psa wiązało się z koniecznością przeprowadzenia operacji, jednak lekarz weterynarii zastrzegł, że podejmie się jej jedynie wtedy, gdy pies od razu trafi do nowego domu. Inaczej wysiłek nie miałby sensu, gdyż w miejskim czy fundacyjnym schronisku nie ma warunków do rekonwalescencji i tam pies po prostu od razu zostałby uśpiony*.
Z Fundacją S.O.S. dla Zwierząt po raz pierwszy spotkałam się niewiele wcześniej podczas ich akcji organizowanej w centrum handlowym w Katowicach. Ajrisz miała wtedy prawie półtora roku i przeszło mi przez myśl stworzenie domu tymczasowego dla bezdomnego psa, dlatego zostawiłam fundacji kontakt do siebie.
Co do samego poszkodowanego psa, podczas rozmowy telefonicznej dowiedziałam się tylko, że jest łaciaty i średniej wielkości (do połowy łydki). Zgodziłam się właściwie bez zastanowienia i wieczorem, już po operacji, pojechałam do Kliniki Weterynaryjnej Brynów w Katowicach.
Na miejscu, w pustej poczekalni, zobaczyłam przerażonego psa chowającego się przede mną pod ławką
Pies unikał kontaktu, uciekał przede mną, krwawił obficie i sikał pod siebie. Jak się szybko przekonałam, w obliczu tej sytuacji zostałam zdana sama na siebie – poczekalnia była naprawdę pusta! Nikt z personelu nie przyszedł do nas porozmawiać, po tym jak wprowadzono Pandę do poczekalni i wszyscy wyszli z niej.
Pies długo nie chciał wyjść spod ławki, był bardzo wystraszony. Pamiętam przede wszystkim zmrużone oczy i uszy sterczące każde w inną stronę. Długo siedziałam na podłodze i mówiłam do niego, próbowałam choć odrobinę przyzwyczaić do siebie. Gdy w końcu wyszedł, udało się przenieść go do samochodu i zabrać do domu.
Pierwsza wspólna noc…
Pierwsza wspólna noc była trudna i nikt nie mógł zasnąć. Panda (takie dostała imię ze względu na swoje urokliwe umaszczenie – ciemne obwódki dookoła oczu) ze stresu i z bólu, a ja z obawy, czy jej stan się nie pogarsza. Ajrisz w ogóle nie chciała do nas przyjść, nie weszła do pokoju, w którym przebywałam w nocy z Pandą. Przygotowałam ogłoszenia na wypadek, gdyby ktoś Pandy szukał. Przemywałam rany, które miała na całym ciele, podawałam lekarstwa i zastanawiałam się czy dam radę właściwie się nią opiekować.
Nasze pierwsze spacery
Na początku nosiłam Pandę na rękach, jednak szybko zaczęła chodzić sama i całkiem nieźle dawała sobie radę na spacerach. Żywo interesowała się otoczeniem, szczekała na spotykane psy i bawiła się patykami. Nie chciała zostawać sama i nawoływała nas, gdy wychodziłyśmy z Ajrisz na spacer. Ze względu na bezpieczeństwo gojących się ran Pandy spacery odbywały się dla każdego z psów oddzielnie. W domu Panda towarzyszyła mi cały czas i zostało jej to do dziś – gdy było jej już niewygodnie na podłodze, przynosiła sobie swój kocyk i kładła się na nim przy moich nogach.
W czasie kolejnych dni prawie codziennie odwiedzałyśmy dr Czogałę w Klinice na Brynowie. Wciąż nie wiadomo było, co będzie z łapą – czy będzie sprawna, czy będzie konieczna rehabilitacja, amputacja… Kość łapy była całkowicie roztrzaskana, na RTG było widać bardzo dużo jej fragmentów. Do tego łapa nieustannie krwawiła w wyniku urazu, miała też rozcięcia i duży krwiak. Poza łapą Panda miała też dużo innych skaleczeń i rozcięć na całym ciele.
Według dr Czogały Panda całe swoje 7 miesięcy życia spędziła na ulicy. Była brudna i chuda. Chociaż mieszkanie w domu było dla niej nowością i bała się wielu rzeczy (przede wszystkim odkurzacza), bardzo dobrze rozumiała czym jest łóżko. Wieczorem pierwsza do niego wskakiwała, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Nigdy nic w domu nie zniszczyła ani nie nabrudziła, nawet w pierwszych dniach po wypadku, gdy była wykończona ponad swoje psie siły. Nie rzucała się na jedzenie i do dzisiaj jest niejadkiem.
Na ogłoszenia o odnalezieniu Pandy nikt nigdy nie odpowiedział. Nikt Pandy nie szukał. Pojawiało się parę zapytań o adopcję, jednak wszyscy zainteresowani chcieli poczekać na koniec leczenia i zobaczyć, czy Panda będzie chodzić. Może mieli trochę racji, ja jednak chciałam, aby ktoś pokochał Pandę niezależnie od tego, zwłaszcza, że rehabilitacja i powrót do zdrowia to nie jest kwestia jednego miesiąca. Takie zainteresowanie zatem było na nic. Co więcej, niektóre z tych osób mówiły, że psu po wypadku na drodze nie warto pomóc, bo nic z niego nie będzie…
Panda i Ajrisz
Ajrisz na co dzień jest bardzo przyjazna dla całego świata, jednak do kołnierza Pandy i zapachu lekarstw podeszła z dużym dystansem. Gdy już przestała warczeć (!), zaczęły się próby zabawy i gonitwy po domu. Ajrisz czuwała przy klatce kenelowej, w której spała Panda. Oddawała jej wszystkie swoje zabawki i gryzaki, które Panda gromadziła na swoim legowisku. Bardzo się ze sobą zżyły.
Prawdziwy dom!
Trochę ponad miesiąc po wypadku, po Świętach Wielkanocnych, Panda znalazła nowy dom i przeprowadziła się do niego. Niedługo potem zostały zdjęte śruby i leczenie dobiegło końca. Okazało się, że łapa jest w pełni sprawna, a rehabilitacja nie będzie konieczna. Została tylko blizna. Szczęśliwa Panda pojechała z nowym opiekunem na swoje pierwsze wakacje i odpoczywała nad jeziorem w górach. Po powrocie od czasu do czasu spotykała się ze mną i z Ajrisz na spacerach.
Niecałe dwa lata później okazało się, że Panda nie może zostać dłużej w swoim domu i zagrożono jej schroniskiem. Wzięłam ją do siebie i została ze mną na zawsze.
Data publikacji: 30 maja 2015 r. | Aktualizacja: 22 marca 2020 r. | Zdjęcia ©AjriszZona.pl. Artykuły i zdjęcia stanowią własność AjriszZona.pl i są chronione prawami autorskimi. Wykorzystywanie ich w całości lub fragmentach bez pisemnej zgody właściciela AjriszZona.pl jest zabronione.
*Jakiś czas po przygarnięciu Pandy dopytałam fundację, czy faktycznie by ją uśpiliby. Powiedziano mi, że raczej nie, że tak było mówione aby zwiększyć szanse na znalezienie domu. To było jedno z moich pierwszych spotkań z fundacjami i mocno wpłynęło na moje zadanie o nich. Mimo wielu pytań, nie dowiedziałam się nigdy w którym dokładnie miejscu została znaleziona Panda. Fundacja nigdy nie podpisała ze mną żadnych dokumentów związanych z adopcją i nie uzyskałam wsparcia związanego z kwestiami fomalnymi dotyczącymi adoptowania Pandy przez jej nowych opiekunów.